#comments { color: #000; }

poniedziałek, 27 lipca 2015

10.

 
    Szorowałem metr kwadratowy podłogi od dobrych dziesięciu minut, jednak akurat tam ptasie odchody uparcie nie chciały się zmyć. Dlaczego zawsze przy rozdzielaniu miejsc do sprzątania przy tym najgorszym musi paść nazwisko Black? Gdybym chociaż był tam z Jamesem, ale nie, wszystkim kazali iść gdzie indziej. Najwidoczniej McGonagall wychodziła z założenia, że we dwóch wysadzimy cały zamek w powietrze; okej, może i zdarzyło nam się zdemolować parę miejsc w szkole w ciągu tych sześciu lat, ale to nie znaczyło, że trzeba było nas rozdzielać na szlabanie akurat wtedy, kiedy chciałem porozmawiać o czymś głupim, no nie? Kiedy wygadałem się Jamesowi z tej idiotycznej sprzeczki i poprosiłem w końcu o zmianę tematu, zaczął trajkotać mi nad uchem niczym stereotypowa uczennica Beauxbatons o tym, że umówił się na RANDKĘ. I to z EVANS. Cóż, żeby nie było niedomówień: RANDKA - czyli spotkanie w bibliotece zaproponowane przez rudą, na którym mają się uczyć transmutacji. W porządku, niech mu będzie... Potter był szczęśliwy, że wybranka jego życia być może nie ma go już na skończonego buca, a mi nic nie pozwalało zapomnieć o całej tej głupiej sytuacji z Lily poza skupianiem się na jego radości. Może i zmywanie z podłogi sowich kup być może było cholernie uciążliwe (zwłaszcza bez różdżki!), jednak nie zajmowało moich myśli na tyle, bym nie przypominał sobie całej tej rozmowy raz za razem i nie nakręcał się jeszcze bardziej. Nawet nie wiem do końca, co wtedy czułem. Byłem wściekły, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że to wszystko wygląda jak wygląda, bo Beckett nie ma pojęcia o likantropii Remusa i nawet wtedy nie chciałem jej o nic obwiniać. I ten cholerny Eric. Dobrze, jest w drużynie i gra naprawdę przyzwoicie, trenują razem kiedy mnie nie ma - czyli (zbyt) często - ale kiedy widziałem, jak rozmawiają razem na korytarzach, czułem... Uch. W końcu to była moja przyjaciółka.
Ale i tak przesadziła i nie chciałem z nią rozmawiać.
W końcu z zamyślenia wyrwała mnie grupka Krukonek, które - wszedłszy do sowiarni - obrzuciły mnie zaciekawionymi spojrzeniami. Nie przerwały przy tym nawet rozmowy o jakiejś książce o historii magii. Zerknąłem w ich stronę krótko chyba tylko po to, by sprawdzić, czy którejś z nich nie znam - ale nie znałem. Dziewczyny przemaszerowały obok tak, by nie deptać po świeżo umytej przeze mnie podłodze i gdy wysłały sowy, wyszły tą samą drogą pospiesznie. Westchnąłem i kontynuowałem sprzątanie, wlepiając wzrok w podłogę.
Wciąż brudną, pragnę dodać.
Właściwie, im dłużej wpatrywałem się w te wiekowe dechy, tym brudniejsze się stawały, a im brudniejsze się stawały, tym bardziej byłem zły na cały świat. Na gacie Merlina, że też tym Ślizgonom musiało się zachcieć przełazić przez korytarz akurat wtedy. I akurat wtedy rzucać się na nas z różdżkami.
- Co tym razem zrobiłeś? - spytał nagle ktoś za moimi plecami akurat w chwili, gdy znów zdążyłem się zamyślić i mamrotałem pod nosem wszelkie możliwe inwektywy pod adresem Ślizgonów, McGonagall, szlabanów, braku różdżki, sytuacji z Lily i całego wszechświata. Odwróciłem się, zaskoczony, a moim oczom ukazała się jedna z tamtych Krukonek. Wydawało mi się, że wyszły wszystkie, ale najwidoczniej coś przeoczyłem, kiedy pochłonęło mnie szorowanie podłogi i narzekanie - i to nie tylko w myślach. Mistrz pierwszego wrażenia, nie ma co.
Po krótkiej chwili zastanawiania się nad swoją głupotą zorientowałem się, że przecież dziewczyna zadała pytanie i wypadałoby się do niej odezwać. Cud, że jeszcze tam stała, wyczekując odpowiedzi. I to bez cienia irytacji.
- Połamaliśmy paru Ślizgonów, którzy nie potrafili w odpowiedniej chwili ugryźć się w język. - stwierdziłem najbardziej bezbarwnym tonem, na jaki było mnie stać. Gdyby nie fakt, że moja przyjaciółka leżała przez to w szpitalu, pewnie dodatkowo uśmiechnąłbym się - jak określiłaby to Evans - nonszalancko. Wtedy znów przypomniała mi się Lily Beckett i złość po kłótni wróciła, ale szybko odgoniłem od siebie myśli o niej.
Krukonka zrobiła krok wprzód, a ja wyprostowałem się. Dopiero wtedy się jej przyjrzałem: była wysoka - nieco wyższa od Ann - i chuda, a na jej ramiona opadały proste, czarne włosy. Zapewne gdyby Katie ją zobaczyła, w ciągu kilku minut przyszłaby do niej z talerzem kanapek. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie miło. Właściwie była całkiem ładna, a fakt, że wiedziała kim jestem, choć ja nie znałem nawet jej imienia, miło połechtał moje ego. Między nami na chwilę zapadła cisza.
- Tak właściwie to jestem Mary Villon. - wyciągnęła kościstą rękę w moją stronę, a ja ją uścisnąłem. W głosie Krukonki brzmiała dziwnie formalna nuta, nie byłem jednak w stanie określić czy to tak dla żartu, czy nie, postanowiłem więc przybrać podobny ton.
- Syriusz Black. - odparłem. Próbowałem brzmieć "formalnie", a skończyło się na udawanej powadze i drżeniu kącików ust. Właściwie to przedstawiłem się tylko dla zasady, bo wiedziałem, że i tak mnie zna. To znaczy, po jej zachowaniu wnioskowałem, że mnie zna. Zresztą większość szkoły znała. Nie to, że się chwalę, czy coś, ale po prostu tak było. Osobny zeszyt z grafikiem szlabanów moich i Jamesa oraz szkolna drużyna quidditcha miały jednak spory wpływ na rozpoznawalność. A że głównie wśród dziewczyn... No, co mogłem poradzić?
- No, a co konkretnie powiedzieli, gdy "nie potrafili się ugryźć w język"? - wróciła do poprzedniego tematu, gdy zapadła między nami cisza. Nie byłem w najlepszej formie, jeśli chodzi o podtrzymywanie rozmowy, nie w takim humorze - Mary za to uważnie mnie słuchała i wyłapywała, czego nie dopowiedziałem, by następnie o to zapytać. Przypominała mi w tym Beckett.
Nie chciałem wtedy znowu przypominać sobie tego wszystkiego, więc jakże inteligentnie wzruszyłem ramionami.
- Jak nie chcesz to nie mów. Nie chciałam być wścibska - powiedziała taktownie, widząc moją reakcję. - Ale mam nadzieję, że im nakopaliście porządnie. - dodała nieco ciszej, a ja spojrzałem na nią, zaskoczony. Nie spodziewałem się tego po niej - w końcu była Krukonką! - ale nie to, żebym miałe coś przeciwko. Uśmiechnąłem się do niej szeroko.
- No, gdybyś to widziała... raczej nie byłabyś rozczarowana.
- I dobrze. - odparła z wyraźnym zadowoleniem. Cóż, widocznie nie tylko Gryfoni mieli wobec Ślizgonów pewne uprzedzenia, ale to było akurat dobre. W końcu mogliśmy znaleźć jakiś wspólny język, prawda?
Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas. Właściwie Mary była całkiem w porządku, a poza tym... mogłem chociaż na chwilę zapomnieć o Lily. Ten cholerny karzełek doprowadzał mnie do szału, ale i tak była moją przyjaciółką, no nie? A Mary była... bezkonfliktowa, bo i o co mielibyśmy się poważnie pokłócić na takim etapie znajomości?
Minęła chyba cała wieczność, przez którą szorowałem te cholerne sowie kupy, ale efektów jakoś nie było widać. Lily pewnie wezwałaby Błystka na moim miejscu, ale ja nie miałem takiej możliwości - nie chciałem mieć nic wspólnego z domem mojej rodziny, więc Stworek odpadał. Zresztą i tak był wredny i na niewiele by się zdał. Kiedy w końcu nie wytrzymałem i z gadania o głupotach przeszedłem na marudzenie na szlaban i na to, jak bardzo mi się już nie chce, Mary rozejrzała się wokół; w pobliżu nie było nikogo poza naszą dwójką. Dopiero gdy upewniła się, że wokół nas nie ma żywej duszy, wyjęła różdżkę i skierowała ją w stronę podłogi.
- Dobra, trochę to niewychowawcze, ale... - mruknęła, po czym skierowała różdżkę w dół i wypowiedziała cicho zaklęcie. Podłoga stała się czysta w kilka chwil.
Cholera, trzeba było tak od razu.


    Szłam po schodach prowadzących do pomieszczenia, z którego Ann komentowała mecze, podziwiając swój geniusz. Owszem, uciekłam ze skrzydła, przykrywając kołdrą poduszki i puste opakowania po słodyczach które miały imitować mnie, a także szłam przez całe błonia (pamiętajmy, że był listopad) tylko w wielkich buciorach i pelerynie narzuconej na szpitalną piżamę. Ale przynajmniej zadbałam o to, by mnie nikt nie zobaczył! No bo co ktokolwiek miałby tam robić na zwykłych eliminacjach? Kiedy w końcu znalazłam się na górze, pchnęłam drzwi pewnie, jednak gdy moje oczy wcale nie napotkały pustego pomieszczenia, ale dwie pary wpatrujących się we mnie ze zdziwieniem oczu, mina trochę mi zrzedła.
- Na dryfujące plumpki. - mruknęłam cicho z rozczarowaniem w głosie.
Ann siedziała na krzesełku, które zwykle zajmuje podczas komentowania meczy. Cieszyłam się, że nie ma zdolności bazyliszka, bo byłabym martwa tuż po przekroczeniu progu. Z kolei Peter stał niedaleko niej i patrzył na mnie na szczęście już znacznie łagodniej.
- Beckett, co ty tu robisz? - Ann spojrzała na mnie, unosząc brwi, a jej ton brzmiał co najmniej groźnie. Mimo listopadowej pogody i braku porządnej, zimowej peleryny zrobiło mi się gorąco.
- Przyszłam popatrzeć - odparłam niepewnie. - Byłam ciekawa kogo wybiorą i...
- Wracasz natychmiast do skrzydła. - stwierdziła tonem niecierpiącym sprzeciwu, idąc w moją stronę. Zrobiłam krok w tył, uznając swoją jakże wspaniałą akcję za przerwaną, ale wtedy Peter złapał Ann za ramię. Zatrzymała się gwałtownie, a jej mina wskazywała, że w ogóle się tego nie spodziewała. Ja zresztą też nie, ale z drugiej strony po sześciu latach znajomości z Petigrewem można było wiedzieć, że jest to chyba najbardziej niepozorny człowiek na planecie.
- Dobra, dajmy jej spokój - zaczął chłopak trochę niepewnie. Chyba nawet on sam się tego po sobie nie spodziewał. Odchrząknął. - I tak wiemy, że się stąd nie ruszy albo zrobi coś głupszego.
Wtedy już jego głos zabrzmiał bardziej stanowczo.
- No właśnie. - przytaknęłam cicho, ale zabrakło mi w głosie tej determinacji, która Gryfonowi najwidoczniej dopisywała. Zignorowałam przy tym tę małą obelgę, uznając, że chodziło mu tylko o wzmocnienie efektu. Ann spoglądała raz na mnie, raz na niego, po czym westchnęła głęboko.
- Dobra, ale po eliminacjach idziesz do skrzydła.
Uśmiechnęłam się do niej najpiękniej jak potrafiłam, po czym chciałam przejść wgłąb pomieszczenia, ale Ann i Peter podeszli do mnie.
- Właśnie mieliśmy schodzić na trybuny, więc idziesz z nami. - stwierdził, a ja grzecznie potuptałam za nimi, wciąż zdziwiona zachowaniem Petera. Może po tej małej wymianie oszałamiaczy ze Ślizgonami nabrał pewności siebie?
Kiedy tylko znaleźliśmy się na miejscu, wyminęłam sporą grupkę ludzi, podeszłam do barierki i zerknęłam w dół, na murawę. Wszyscy już stali na dole, trzymając w rękach miotły, a Potter coś do nich mówił, jednak nie słyszałam ich zbyt dobrze - kilka minut wcześniej dość mocno się rozpadało i jedyne co docierało do moich uszu, to uderzanie deszczu o ziemię i przytłumione głosy z dołu. Wtedy nagle ktoś zaczął lecieć do góry i nim się spostrzegłam, kilka metrów ode mnie przy barierce w powietrzu zawisł nie kto inny jak Black. Spojrzałam w jego stronę kątem oka i zobaczyłam, że rozmawia z jakąś wysoką brunetką, chyba Krukonką. Dostrzegł Ann i Petera i pomachał w ich stronę, a ja założyłam na głowę kaptur, licząc na to, że mnie nie zauważy. Spoglądałam w dół, starając się zwrócić uwagę na to, co się tam dzieje, jednak i tak słyszałam ich rozmowę o głupotach.
- Lily, chcesz drugą pelerynę? - spytał nagle Peter, podchodząc do mnie, a choć odwróciłam się w jego stronę na tyle szybko, by nawet nie spojrzeć na Syriusza, to czułam, jak jego spojrzenie przewierca się przeze mnie na wylot.
- Nie, dzięki. Zostaw ją sobie, bo zmarzniesz. - odparłam szybko, ale Gryfon i tak zdjął ją z siebie i mnie okrył. Westchnęłam, ale nie miałam zamiaru się kłócić, bo jeszcze zmieniłby zdanie odnośnie mojego oglądania eliminacji, a że byłam wtedy jeszcze słaba, bez problemu mogli mnie odstawić do skrzydła siłą. Mruknęłam do niego ciche "dziękuję".
- Dobra, muszę lecieć, bo zaczynają. - usłyszałam głos Syriusza i znów mimowolnie zerknęłam w jego stronę. Mokre włosy przylepiły mu się do twarzy, ale i tak wyglądał, jakby układał tę fryzurę ze dwie godziny. Dziewczyna pożegnała się z nim, a ten uśmiechnął się szeroko i poszybował w stronę murawy. Zeskoczył z miotły będąc gdzieś metr nad ziemią, trzymając się trzonka jedną ręką.
Nadal stałam przy barierce, a ktoś podszedł do mnie i stanął tuż obok, rozkładając nad nami wielki, różowy parasol, pod którym zmieściłoby się z dziesięć osób.
- Cześć - usłyszałam głos Katie, a wtedy odwróciłam się w jej stronę. - Pożyczyłam od Hagrida. - stwierdziła, wskazując na parasol. Wtedy dopiero dostrzegłam w tej grupce osób znajdujących się na trybunach sporo znajomych twarzy: Charlie, Michael, Remus (który patrzył na mnie wzrokiem bazyliszka) i Ann, która siedziała obok niego i najwidoczniej próbowała mnie wyratować, Amanda, parę koleżanek Syriusza, których nie pamiętałam z imion, ale nawet w miarę lubiłam...
Wtedy rozbrzmiał jednak gwizdek, a wszyscy wznieśli się w powietrze. Wtedy już nie obchodziło mnie nic poza grą.
Potterowi najwidoczniej spodobała się metoda eliminacji poprzez mecz i w gruncie rzeczy nie dziwiłam się - szczególnie w taką pogodę był to dobry sprawdzian umiejętności.
Wśród osób, które uczestniczyły w eliminacjach nie znałam nikogo poza Ethanem Jonesem, który grał przeciwko mnie w jednych z tych "wstępnych eliminacji". Poza tym w tej drużynie grał jakiś dość dobrze zbudowany chłopak śmigający bez sensu z jednego końca boiska na drugi na Nimbusie 1001 (to ten tylko o generację starszy od tej pięknej tysiąc pięćsetki!) i jakaś ciemnoskóra dziewczyna, która na pierwszy rzut oka zdawała się o wiele lepiej kontrolować sytuację na boisku niż on.
- To Elena Lloyd - odezwała się Ann, która skończyła rozmawiać z Remusem i podeszła do nas. - Całkiem nieźle sobie radziła na kilku poprzednich treningach, ale nie wiem, dlaczego nie przychodziła jeszcze wtedy, kiedy ty byłaś. A tamten duży koleś... właściwie nie wiem kto to, ale niezbyt się nadaje.
I poszła sobie, wyciągając z torby aparat i robiąc miliony zdjęć graczom. No tak, "Echo Hogwartu" i tak dalej.
- Zbyt dużo popisywania się Nimbusem, zbyt mało myślenia o grze - dodała Evans, która nie wiadomo kiedy się tam pojawiła. No i dlaczego tam w ogóle przyszła, skoro nie lubiła Quidditcha? No, chyba że coś się w tej kwestii zmieniło. Spojrzałam w stronę Jamesa, który latał wokół boiska i sędziował: nawet, jeżeli przyczyny nie były jasne, jego z pewnością ucieszyła obecność dziewczyny.
W każdym razie, nie sposób było się nie zgodzić, szczególnie jeśli chodziło o słowa wypowiedziane przez Evans. Momentami miałam bowiem wrażenie, że chłopak jedynie sobie lata bez sensu, nawet nie obserwując kafla...
W drugiej drużynie nie było jednej osoby - grał tylko Syriusz i William Harvey. Eric mógłby zagrać jako trzeci ścigający, bo kiedyś grał na tej pozycji, ale zapewne drużyna postanowiła sprawdzić potencjalnego nowego gracza w każdej możliwej sytuacji na boisku i trochę im poprzeszkadzać - zatem Reeves i Charlie Greese, kuzyn Katie, ciskali tłuczkiem w stronę graczy tak zawzięcie, jakby od tego zależało ich życie. Zauważyłam, że Elena całkiem nieźle potrafiła tych ciosów unikać, choć traciła wtedy pewną orientację w grze na kilka sekund. Jeszcze na początku roku, przed rozpoczęciem treningów, sama miałam z tym problem więc wiedziałam, że nie jest to aż tak trudne do skorygowania. Trzeba jednak dużo ćwiczyć, żeby zrobić to odruchowo, a skoro ona przychodziła na treningi ledwie od tygodnia... Mimo wszystko, w tamtej chwili uznałam, że coś mogłoby z niej być. Właściwie, gdyby zaczęła trenować razem ze mną, to mogłaby być poważną rywalką. Może nawet bym jej kibicowała, gdybym sama nie oddała wszystkiego, by znaleźć się na jej miejscu.
- Will! - wydarł się Syriusz na cały głos, gdy obniżał pułap, przelatując na drugą połowę boiska. Drugi ścigający bez problemu ukradł kafla chłopakowi z górą mięśni i przeleciał obok Ethana i tamtej dziewczyny z zawrotną prędkością, jakby się z nimi drocząc. Podał piłkę Blackowi, który w ciągu kilku sekund znalazł się przy obręczach przeciwnika i zdobył pierwsze punkty. Ach, warto wspomnieć, że w obu drużynach obrońcy byli wykluczeni z gry - nie mam pojęcia dlaczego, ale bardzo możliwe, że Potter chciał po prostu utrudnić nowym życie. To było w jego stylu. Jeden błąd i od razu strata punktów, bo nie było nikogo, kto mógłby uratować sytuację.
Patrzyłam na grę jak urzeczona. W końcu kiedy Syriusz Black i Will Harvey pojawiali się razem na boisku, można było w ciemno założyć, że gra nie tylko będzie rozegrana na poziomie, ale i widowiskowa. Zgrywali się doskonale wraz z trzecim ścigającym, dopóki ten nie ukończył Hogwartu - wcześniej jednak gry były tak wypełnione wszelkimi możliwymi zwodami i różnymi dziwnymi kombinacjami, że pewnie nawet James nie wiedział, czego się spodziewać. Swoją drogą, Eric mówił mi, że słyszał kiedyś rozmowę Willa i Syriusza - podobno doszli do wniosku, że chcieliby ze mną grać kiedy tamten trzeci ścigający odszedł i liczą na mnie na eliminacjach. Gdy sobie to przypomniałam, poczułam ukłucie żalu - i to nie tylko dlatego, że nie miałam szans choćby spróbować, a chciałam tego jak niczego innego na świecie. Patrzyłam na te trzy osoby, które próbowały dostać się do drużyny i choć zarówno Ethan, jak i Elena mieli pewne predyspozycje, to nie potrafiłam sobie ich wyobrazić w drużynie. A ktoś z tych dwóch osób na pewno będzie musiał w niej być. Tego chłopaka na Nimbusie nawet nie brałam pod uwagę.
***
Minęło dużo czasu od rozpoczęcia gry.
Zbyt dużo.
Spojrzałem w stronę Pottera, który latał sobie w pobliżu i przyglądał się grze (bo przecież znicza nie było nawet po co wypuszczać), a jego mina doskonale odpowiadała moim myślom.
W końcu mieliśmy wybrać do tej drużyny kogoś z tych trzech osób, ale gdyby to zależało ode mnie, nie dostałby się nikt z nich.
Nie można było powiedzieć, że się nie nadawali, bo grali dość przyzwoicie (nawet ten koleś na Nimbusie 1001 po jakimś czasie zaczął zwracać uwagę na to, co się działo na boisku), jednak to chyba nie do końca było to, na co liczyliśmy, a decyzja musiała zostać podjęta.
Will podał do mnie kafla, a ja wystartowałem w górę, by zmylić trochę tych nowych. Miałem zamiar podać do niego dopiero w pobliżu prawej obręczy - on sunął wzdłuż boiska, by móc zaczekać na dole przy lewej, a wtedy zdobycie kolejnych dziesięciu punktów przez ten dość nieskomplikowany zwód było banalne. To znaczy, byłoby, gdybym nagle nie poczuł mocnego szarpnięcia. Odwróciłem się, a moim oczom ukazał się Jones, który złapał za ogon mojego Nimbusa, chcąc uniemożliwić mi zdobycie dziewiątej bramki.
- Puszczaj - wysyczałem, powstrzymując falę przekleństw, jednak ten idiota nie miał zamiaru posłuchać. Uścisk zelżał dopiero, gdy Potter zagwizdał palcami, a moja miotła ruszyła nieco do przodu. Wszyscy zatrzymaliśmy się w powietrzu. Odleciałem od niego kilka metrów dalej w stronę trybun, jakby w obawie, że znowu będzie chciał tknąć moją miotłę, a choć nic jej się nie stało, wolałem być ostrożny. Dopiero wtedy zakląłem pod nosem i powstrzymywałem się z całej siły, żeby nie trzasnąć w niego jakimś nieprzyjemnym zaklęciem - czekałem jedynie, aż James przestanie się na niego drzeć. Po Elenie widać było, że powstrzymuje śmiech, ale mi do śmiechu nie było.
- Nic mu się nie stało - usłyszałem głos Beckett i odwróciłem się w jej stronę zdziwiony. O mnie jej chodziło? No, a poza tym: co ona, na gacie Merlina, robiła na boisku, skoro powinna teraz leżeć w skrzydle i zdrowieć? - Zobacz, nawet jedna witka nie odstaje. Solidna miotła, też ją chcę... - kontynuowała z zachwytem w głosie, mówiąc do Ann.
Aha. No tak. Nimbusowi, nie mnie.
Poczułem się dziwnie zakłopotany. Co ja w ogóle sobie myślałem? Serio uznałem, że mogła się o mnie martwić? Uch, na gacie Merlina, i tak nie chciałem z nią gadać, więc czemu miało mnie to obchodzić? Zakończyłem te głupie rozmyślania, gdy Potter w końcu się wykrzyczał i kazał nam grać dalej, więc latałem po boisku, pilnując się, żeby "przypadkiem" nie sfaulować tego kretyna i po cichu liczyłem na to, że wreszcie zrobi coś tak idiotycznego, że nie będzie szans, by wziąć go do drużyny.
Ale on na złość zaczął grać wtedy coraz lepiej.
Cholera, nawet udało mu się trafić do naszej obręczy, kiedy rozpędził się na miotle i dość zręcznie nas wyminął.
Westchnąłem, zacisnąwszy palce na trzonku miotły. Przygotowywałem się psychicznie na jeszcze długą grę, bo Potter wydawał się jeszcze niezbyt przekonany, a ja pierwszy raz w życiu czułem, że na ten dzień mam już dość Quidditcha. Nie miałem pojęcia, jak mielibyśmy rozegrać mecz z którąkolwiek z tych osób, a świadomość tego, że i tak będziemy musieli to zrobić wcale nie poprawiała mi nastroju. Wzbiłem się wyżej, chcąc mieć lepszy widok na boisko i na przeciwników. Do głowy przyszła mi myśl, że gdyby Beckett mogła wziąć udział, cały problem rozwiązałby się sam, ale nie chciałem tego do siebie dopuścić. Spojrzałem w dół...
I wtedy tłuczek trafił Lloyd prosto w brzuch, nim zdążyła choćby spróbować uniknąć ciosu.
Obserwowałem to co się działo jakby w zwolnionym tempie. Dziewczyna oberwała tłuczkiem i momentalnie zgięła się w pół. Objęła brzuch rękami, puszczając trzonek i niebezpiecznie chybotała się na boki. Gdyby stała, zapewne zatoczyłaby się do przodu albo upadła, ale miotła łagodziła uderzenie, przesuwając się nieco do tyłu.
Czyli wynik eliminacji był przesądzony.
No bo co z tego, że dobrze unikała tłuczka, kiedy taki jeden cios był w stanie całkowicie ją załatwić? Może by to przeszło w grze z Krukonami, ale chociażby Ślizgoni grali o wiele agresywniej, a ich pałkarze są wybierani chyba najstaranniej w całej drużynie. W końcu u nich tłuczek był głównym narzędziem gry. Ot, taki kontrolowany faul.
No, a Beckett przy czymś takim może lekko zwolniłaby na miotle. Uczyliśmy ją tego dwa miesiące.
Na gacie Merlina, nieważne. Pewnie przesadzam.
Potter podleciał do dziewczyny i wylądował razem z nią, podtrzymując ją tak, by nie spadła. W międzyczasie zarządził koniec gry, a my wszyscy znaleźliśmy się na murawie.
Ostatecznie Jones został przyjęty do drużyny, choć wiedziałem, że Potterowi wcale nie podoba się ta decyzja.

    Wyciągnęłam się wygodnie w fotelu stojącym vis a vis kominka, wpatrując się w namalowany na ścianie ponad nim herb szkoły. Stos pergaminu spoczywał na moich kolanach, pióro włożyłam za ucho i sięgnęłam po kubek herbaty stojący na stoliczku. Ledwie zdążyłam upić łyk, gdy usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi, a następnie trzask.
- Hej - mruknął Michael Scott pod nosem, podchodząc i siadając na fotelu obok. - Czytałaś już mój tekst? Może być? - spytał nieco niepewnie. Włosy, które poza kolorem wyglądały dokładnie tak jak u wokalisty Sex Pistols, przeczesał ręką. Uśmiechnęłam się do niego, po czym wdaliśmy się w rozmowę na temat jego artykułu - ja nie miałam jednak co do niego żadnych zastrzeżeń, a po naniesieniu czysto kosmetycznych poprawek nadawał się do publikacji.
Niedługo potem dołączyła do nas Katie, która po wejściu do klasy usiadła obok Michaela i przysłuchiwała się naszej rozmowie z wyrazem twarzy dość nieodgadnionym. Była jakby zirytowana? Sama nie wiem, w każdym razie gdy skończyliśmy rozmawiać, a klasa powoli zaczęła się zapełniać, jakby wróciła do normalnego stanu i z uśmiechem podała mi cienki pliczek kartek.
- Pierwsza strona, schematyczny wygląd każdej kolejnej, bo zależy jak ułoży się teksty. Ewentualne miejsce na ogłoszenia, tu cała strona, żeby nie robić bałaganu w artykułach, potem ostatnia strona albo taka jak ta specjalna na końcu, albo jak ta ze środka. - wyjaśniała, gdy ja w skupieniu przeglądałam kartki. Kiedy prosiłam Katie Greese o opracowanie szaty graficznej, spodziewałam się oczywiście dobrego efektu (w końcu to Katie!), ale i tak byłam zaskoczona. Wszystko wyglądało profesjonalnie, było misternie ozdobione, ale jednocześnie nie przytłaczało.
- Coś do poprawki? - spytała, patrząc na mnie, a ja pokręciłam głową przecząco. W sumie to wyglądało dokładnie tak, jak sobie to wymarzyłam, ale lepiej.
- A właśnie, Annie - odezwała się nagle Katie, przerywając rozmowę o gazecie, a ja spojrzałam w jej stronę. - Frank Longbottom prosił, żebym ci przekazała, że nie mógł dzisiaj być. I pytał, czy jego sowa dostarczyła ten artykuł, bo chyba się ostatnio zatruła i trochę wariuje.
Skinęłam głową w odpowiedzi; chłopak pewnie był już umówiony z Alicją, a że artykuł dotarł w ubiegłym tygodniu (a sówka faktycznie wyglądała na nieco osłabioną), to nie miałam żadnych pretensji.
Parę kolejnych osób przyszło tylko po to, by dowiedzieć się czegoś więcej na temat pierwszego wydania, bo artykuły oddali mi wcześniej - tak samo jak Frank. Wciąż jednak pozostawała jedna sprawa, która nie dawała mi spokoju. Pozostawał jeden artykuł, który był dla mnie dość... kontrowersyjny. Po jakimś czasie wszyscy się rozeszli, ale ja czekałam jeszcze jakiś czas. Poprosiłam Maddison i Joela Multon o to, żeby przyszli nieco później, bo ich artykuł wolałam omówić na osobności. Sama nie do końca wiedziałam, co powinnam z nim zrobić, więc może trochę po cichu liczyłam na to, że bliźniaki się nie pojawią i będę miała więcej czasu na namysł, ale ci jak na złość przyszli. Westchnęłam, gdy usłyszałam, że drzwi otwierają się po raz kolejny. No, ale czego ja się spodziewałam?
- Herbatki? - zaproponowałam.
- Nie, dzięki - odparli równocześnie. Maddy i Joel zajęli miejsca po mojej prawej i lewej stronie.
- To co jest nie tak z tym tekstem? - spytała Maddy z typową dla siebie bezpośredniością, gdy już usiadła w fotelu i założyła nogę na nogę. Przeczesała ręką swoje jasne, proste włosy sięgające gdzieś połowy szyi i wpatrywała się we mnie wyczekująco.
Zerknęłam jeszcze raz na tekst, a w oczy rzucił mi się nagłówek.

Hogwarckie Ploteczki

...czyli co Slytherin podsłuchał, ale boi się przyznać


Przeczytałam tytuł i uśmiechnęłam się pod nosem lekko, był w końcu dość przewrotny - mógł przecież jakiegoś biednego Ślizgonka obrazić, a kto by się spodziewał, że zarówno nagłówek, jak i sam tekst tworzony jest właśnie przez dwoje Ślizgonów?
Tak, Maddy i Joel byli Ślizgonami, a poza tym zdrajcami krwi (choć niezwykle dobrze ukrywającymi się z tym przed rodziną i znajomymi z domu) cechującymi się wyjątkowym dystansem do siebie.
Joel chrząknął znacząco, jakby chciał mnie pospieszyć. Sama również byłam zdania, że nie ma sensu marnować czasu, zatem po raz kolejny zaczęłam szukać w tekście nurtujący mnie fragment. Odnalazłam go gdzieś pomiędzy kilkoma zdaniami na temat rzekomego zaginięcia Irytka (a zresztą, kto by go tam szukał?) a plotkami o znaczącym zmniejszeniu nakładu "Czarownicy" (prawdziwa tragedia dla pewnych żeńskich grup w Hogwarcie). Mówił on o niczym innym, jak o naszej walce ze Ślizgonami na korytarzu.
- To. - wskazałam fragment, a bliźniaki zwiesiły się przez podłokietniki fotela, by móc się przyjrzeć. Tekst dywagował nad stronami potyczki, przyczynami i opisywał zniszczenia. Obok znalazło się jedno zdjęcie, któremu jednak w tamtym momencie nie poświęciłam uwagi.
- Co jest z tym nie tak? - spytał Joel. - Za bardzo skrócone, nie?
Spojrzałam na niego.
- Wolałabym, żeby szkoła raczej nie przypominała sobie o tym, co tam się stało. I nie znała zbyt wielu szczegółów. - stwierdziłam.
- Plotki i tak krążą, a kiedy się dostarczy trochę nawet nieistotnych albo fałszywych informacji to wszyscy przyjmą je do wiadomości i w końcu zapomną. - opanował Joel, wwiercając we mnie spojrzenie swoich szaroniebieskich, zimnych oczu, identycznych jak u siostry.
Dopiero wtedy przyjrzałam się zdjęciu przedstawiającemu zniszczoną zbroję rozrzuconą po podłodze i przekrzywione ramy obrazów. Bardzo ładny kadr, Maddy odwaliła kawał dobrej roboty.
- Poza tym, możemy to nawet rozszerzyć na drobną fotorelację. Mamy więcej zdjęć, ale wybraliśmy tylko to. - stwierdziła Maddison.
- A i to byłaby świetna promocja, w końcu cała szkoła huczy od plotek. I tak wiedzą więcej, niż byś chciała i naprawdę interesują się tematem, więc czemu nie zadbać o to, żeby dzięki temu zszedł cały nakład? - Joel uzupełniał myśli siostry, a ja mimo wątpliwości coraz bardziej przekonywałam się do tego pomysłu. Poza tym, skoro wiele osób chciała przeczytać pierwsze wydanie, to dlaczego nie wykorzystać tego, by przedstawić w nim tamtych Ślizgonów w złym świetle?
- Dobra, zgoda. Ale jeszcze zobaczę. Pojutrze dostanę gotowy artykuł?
- Jutro. - poprawili mnie równocześnie, widocznie rozpromienieni. Coś mi się wydaje, że też jakoś szczególnie tamtej grupki Ślizgonów nie lubili.

3 komentarze:

  1. Wczoraj napisałam taki ładny komentarz ,ale nagle zabrakło neta ;-; później twój blog mi się zaciął i w końcu komentuje dopiero dzisiaj...
    Rozdział bardzo fajny :3
    Biedna Lily nie może startować o miejsce w drużynie :c ale żeby wychodzić w taką pogodę tak lekko ubrana...
    Początek najlepszy ^^ wiedziałam ,że w końcu ona posprząta za niego. No bo kto by się nie oparł urokowi Łapy??
    Powiedzcie mi proszę co się dzieje z Peterem? Czy tylko dla mnie on się dziwnie zachowuje? O.o
    Do następnej notki i życzę dużooo weny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak mogłam wcześniej nie odwiedzić Twojego bloga? To jest wręcz niemożliwością.
    Kocham Twój styl pisania. Szczególnie gdy narratorem jest Syriusz. Potrafić wczuć się w jego rolę, ot co. :D
    Eliminacje zostały opisane brawurowo, wiedziałam, że Beckett przyjdzie - to w jej stylu.
    Ogólnie rzecz biorąc - pomysł na opowiadanie jest genialny. Czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam,
    Niezgodny Kosogłos z kosoglos-zyje.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny blog, nigdy nie czytałem lepszego, świetny styl, świetnie zarysowane charaktery postaci, ogólnie świetny, wysoki poziom :)

    OdpowiedzUsuń