#comments { color: #000; }

środa, 23 grudnia 2015

13.

Jako że udało mi się napisać rozdział gdzieś pomiędzy wyrabianiem ciasta na makowca a myśleniem nad ostatnimi prezentami, mogę wreszcie coś wstawić. A więc wesołych świąt i miłej lektury <3

   Mary ścięła włosy.
...nie to, żeby sam zauważył - uświadomiła mnie koleżanka Mary, którą spotkaliśmy w bibliotece. Krukonka podeszła do nas, porozmawiała z nią przez chwilę, a następnie zapytała mnie, jak mi się podoba nowa fryzura Mary. Wyrwany z głębokiego zamyślenia dokonałem pobieżnych oględzin, byłem jednak w stanie stwierdzić jedynie, że - rzeczywiście - coś się chyba zmieniło, a wspomniana dziewczyna jakoś dziwnie się oburzyła i po niedługim czasie poszła, zostawiając nas samych między półkami na książki. Mary wciąż szukała jakichś książek do eseju na transmutację, prawie nie zwracając uwagi na to, że jej koleżanka sobie poszła. Zresztą, na jej słowa odpowiadała niezwykle zdawkowo. Stanąłem za Villon, wpatrując się w zamyśleniu w jej nieprzysłonięty włosami, kościsty kark. Gdyby nie to, że za parę godzin miał odbyć się mecz, zapewne siedziałbym z nią na randce w herbaciarni u pani Puddifoot albo jakimś równie kiczowatym miejscu i nie marnował czasu w bibliotece na jakieś bezużyteczne eseje. No, i być może nie zaprzątałbym sobie głowy całą tą sprawą z Jonesem. Przynajmniej nie aż tak bardzo.
- Wybacz, po prostu czasem lubi bawić się w swatkę. - stwierdziła Mary, kiedy już znalazła to, czego szukała. Po jej głosie poznałem, że była nieco zakłopotana zachowaniem swojej koleżanki.
- Cóż, tego chyba już raczej nie potrzeba. - stwierdziłem, uśmiechając się nonszalancko, chcąc tym samym rozluźnić atmosferę. Mary odwróciła się w moją stronę, unosząc brwi, ale i tak zaśmiała się cicho. Po chwili znów wróciła do poszukiwań, bo jednak o czymś zapomniała, a ja w międzyczasie zarejestrowałem, że nie miała już grzywki, a jej proste, czarne włosy - wcześniej za łopatki - teraz sięgały nieco poniżej ucha. No, ale tamta Krukonka najwidoczniej nie rozumiała, że miałem ważniejsze rzeczy na głowie, niż zastanawianie się nad stanem włosów Mary.
W końcu nie miałem pewności, czy Lily przyjdzie na mecz. I czy Jones przyjdzie - choć wszyscy wolelibyśmy, żeby tego nie robił. Nawet te osoby, które nie miały z planem moim i Jamesa nic wspólnego, najchętniej zamknęłyby go na czas meczu w składziku na miotły, związanego i pod wpływem jakiegoś niezbyt przyjemnego zaklęcia.
Na gacie Merlina, to brzmi jak dobry plan B.
No dobra, nie brzmi. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle - jest bardzo w porządku, ale sprawa pewnie szybko by się wydała.
- Dobra, teraz to już na pewno wszystko - stwierdziła nagle Mary, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Stała naprzeciwko mnie, trzymając mały stosik książek w rękach. Gdybym był tam z Remusem, na czymś takim by się nie skończyło i musiałbym mu pomagać w wynoszeniu połowy biblioteki.
- I co, już pogodzeni z rychłą przegraną? - zapytała nagle Mary, gdy szliśmy już w stronę stolika. - Chyba że Jones już ćwiczy faule?
Spojrzałem na nią, unosząc brwi. Przeszło mi przez myśl, że nie wiem co planuje Jones, ale za to ja poćwiczyłbym na niej jakieś zaklęcia wyciszające. Oczywiście nie powiedziałem tego na głos, tak dla własnego dobra.
Wiedziałem, że Mary nie robiła tego świadomie - ot tak, chciała się poprzekomarzać, żeby urozmaicić sobie nudne grzebanie w książkach od transmutacji. Zresztą, nic dziwnego, bo mnie samemu spędzone tam pół godziny dłużyło się tak, jakbym tak naprawdę siedział tam gdzieś dwa dni. Ale przecież, na gacie Merlina, nie dość, że musiałem sterczeć pod peleryną niewidką przez tyle czasu, by pojawił się choć cień szansy na prawie legalne wywalenie Jonesa z drużyny, to jeszcze ona musiała gadać i przypominać mi o tym, że nie wiadomo, czy nasz plan wypali. W końcu jeśli ten idiota jakimś cudem załatwi zastępczą miotłę...
Wziąłem głębszy oddech, próbując oddalić od siebie jakoś wyobrażenie pucharu wręczanemu komukolwiek innemu, niż naszej drużynie i McGonagall z miną co najmniej boleśnie rozczarowaną.
- Nie przejmuj się, z wami możemy wygrać bez trzeciego ścigającego. Will i ja damy sobie radę.
Usiadłem na krześle, wyjąwszy z plecaka mój egzemplarz "Quidditcha przez wieki" - który dwa lata wstecz dostałem od Lily na święta - i przekartkowałem go, zręcznie omijając stronę z dedykacją. Mimo że ominąłem kartkę zapisaną krótkimi życzeniami, nie sprawiło to, że o Beckett nie pomyślałem. Właściwie, im bardziej starałem się całą tę sprawę meczu wyrzucić z głowy, tym dłużej się nad tym wszystkim zastanawiałem, a im dłużej się zastanawiałem, tym bardziej się stresowałem i coraz bardziej wątpiłem w to, że się uda. Poza tym.. bardzo nie chciałem tego przyznać nawet sam przed sobą, ale nie zależało mi tylko na dobrym składzie drużyny. Po prostu chciałem jej pomóc. To znaczy, Lily pomóc, nie drużynie. Nie rozmawialiśmy, nie mogliśmy się jakoś pogodzić, przebywanie ze sobą było dziwnie niezręczne i właściwie cała ta idiotyczna atmosfera się nie zmieniała, ale wiedziałem, że powinna z nami grać. Choćby dlatego, że trenowała nawet z przekonaniem, że nie będzie w drużynie.
I potrafiła wyprzedzić Erica na Komecie 180.



    Na gacie Merlina, jak oni mnie wszyscy wkurzyli.
Ann, Syriusz, James - zaplanowali całą tę akcję z wywaleniem Jonesa, w ogóle mi o niczym nie mówiąc wcześniej, a teraz co? "Katie, zrobiliśmy to i to, musisz nam pomóc, ale ani słowa Beckett". No, rozumiem, że im więcej osób wtajemniczonych, tym gorzej dla przebiegu i dla powodzenia sprawy i tak dalej, ale przecież jako jej przyjaciółka powinnam wiedzieć.
Przecież mogłabym jakoś pomóc.
W każdym razie wtedy, kiedy sterczałam z Lil na wieży astronomicznej pomimo wiatru i chłodu, musiałam udawać, że nic się nie dzieje, bo dziewczyna nabrałaby podejrzeń.
A trzeba wiedzieć, że wciąż byłam niesamowicie zła.
- Wszystko w porządku? - zapytałam, widząc, jak dziewczyna stoi przy murku z zamyśloną miną i podpiera głowę rękami, spoglądając w dół. Starałam się przy okazji skupić na tym, co mam do zrobienia, zamiast niepotrzebnego denerwowania się.
- Jasne - odparła, a jej ton był wyjątkowo smętny. - Dzisiaj grają ten cholerny mecz, zamiast mnie w drużynie jest Jones.
- W dodatku Villon gra z Krukonami - dodałam, a ona spojrzała na mnie z zaciekawieniem, które starała się ukryć obojętnością. Wiem, że to może nie wydaje się najlepszym pocieszeniem, ale
na szczęście za długo się przyjaźniłyśmy, żeby udało jej się mnie na to nabrać.
- Co z tego, że gra? - spytała, siląc się na obojętność w głosie, ale ja i tak wiedziałam, jak to wygląda.
- Dziewczyna Syriusza. Gra w drużynie przeciwnej.
- Oni ze sobą są? - zapytała zaskoczona, a ja dałabym sobie rękę uciąć, że w jej głosie zabrzmiała nuta rozczarowania. Po chwili jednak Beckett uśmiechnęła się szeroko. - Jak Romeo i Julia, co? Zakazana miłość.
W odpowiedzi na te słowa prychnęłam z rozbawieniem. Znajomość mugolskiej literatury przydawała się chociaż w nabijaniu się z Syriusza.
- Nie jestem pewna, ale tak mi się wydaje - stwierdziłam, wzruszając ramionami. - Ale trzeba iść na mecz, zobaczyć, jak będą przeciwko sobie grali. To może być całkiem zabawne.
Lil nagle znów posmutniała.
- Wiesz, ja chyba zostanę w dormitorium. - odparła, znów wlepiając wzrok gdzieś w dal. Spojrzałam w tę samą stronę; jezioro było niespokojne, a silny wiatr nie tylko tworzył fale na wodzie, ale także uginał niektóre mniejsze drzewka. Gałęzie wierzby płaczącej, pod którą lubiliśmy przesiadywać, uginały się na wietrze i powiewały tak, że wydawały się o wiele lżejsze, niż w rzeczywistości. Jedynie zakazany las był niezmiennie zimny, mroczny i niewzruszony; właściwie to dobrze komponował się z tą depresyjną, jesienną aurą.
Spojrzałam na Beckett. Z jej humorem chyba też komponował się całkiem nieźle.
W każdym razie, tego, że nie będzie chciała iść można było się spodziewać i nie oznaczało to niczego dobrego.
Ann, James i Syriusz wymyślili cały ten plan, ale jego najważniejszym, kluczowym elementem było pojawienie się Lily na meczu, od samego początku.
Dlatego właśnie zostałam wtajemniczona: moim zadaniem było dopilnować, by Beckett grzecznie przyszła na mecz z pełnym strojem do gry i miotłą.
Szczegółów mi nie zdradzili, bo nie chcieli mi "popsuć widowiska", a poza tym "wszystkiego dowiesz się w swoim czasie".
- Daj spokój. Przecież Eric chciał z tobą potrenować po meczu, nie możesz go tak wystawić - zaczęłam, wykorzystując fakt, że byłam przy ich rozmowie na ten temat. Reeves nie miał pojęcia o żadnym planie, ale może ma jakieś zdolności jasnowidzenia, skoro umówił się z nią akurat tego dnia. Gdybym mogła, podziękowałabym mu za ułatwienie mi sprawy - albo po prostu za pomoc w
znalezieniu jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Innych pomysłów za bardzo nie miałam.
- Najwyżej przyjdę po meczu - odparła, a ja przez krótką chwilę nie wiedziałam, jak odpowiedzieć. Jeśli naprawdę nie chciała przyjść, to było całkiem dobre wyjście, sama bym tak zrobiła - szkoda tylko, że to ja musiałam ją od tego odwieść.
- Ale... - zaczęłam, zastanawiając się gorączkowo nad kolejnym argumentem i martwiąc się, że Lil zacznie coś podejrzewać. Spojrzała na mnie, zaciekawiona. - Przecież będzie mu przykro, że nie przyszłaś go dopingować.
Spojrzałam na nią wzrokiem, który mówił "dobrze wiesz, że mam rację", jednak moje myśli wyrażały bardziej coś w stylu "no zgódź się wreszcie, bo trzasnę cię drętwotą i zaciągnę na mecz siłą". Spodziewałam się kolejnej serii wymówek, ale dziewczyna westchnęła w geście rezygnacji.
- No dooobra, skoro muszę...


    Mecz towarzyski z Ravenclawem, który mieliśmy zacząć za jakieś dziesięć minut, różnił się nieco od rozgrywek o puchar.
Po pierwsze, McGonagall i Flitwick dogadali się z Hooch, żeby móc sędziować mecz. Okej, może i nie rozumiałem, dlaczego chcieli to zrobić, ale skoro nikomu to nie przeszkadzało i właściwie nie robiło nam jako graczom większej różnicy, to dlaczego nie.
Po drugie, Ann nie komentowała dzisiejszego meczu; stwierdziła, że będzie się zajmować tylko rozgrywkami o puchar, a poza tym woli pomóc Michaelowi z materiałem do Echa i razem porobią zdjęcia.
Po trzecie - i najważniejsze - jako kapitan drużyny Gryfonów czułem się odpowiedzialny za skład drużyny i jeśli cokolwiek z naszego planu się nie uda, lub co gorsza - ktoś się dowie - byłbym w najgorszej sytuacji. W końcu nawet jeśli nie dostalibyśmy szlabanu na wszystko poza jedzeniem, oddychaniem i odrabianiem lekcji, to nie mielibyśmy najmniejszych szans na puchar. W końcu nie tylko nasza drużyna trenowała tyle, ile się dało i szukała najlepszych graczy z całego domu - w innym wypadku to wszystko byłoby zbyt łatwe.
Spojrzałem na Syriusza, który siedział na ławce. Zakładał na kolano ochraniacz, patrząc tępo w przestrzeń przed sobą. Byliśmy w szatni sami - pozostali zdążyli się już przebrać i wyjść. Jonesa wciąż nie było widać, mimo że czas rozpoczęcia meczu zbliżał się coraz bardziej. Nie to, że nam go brakowało, ale sprawę trzeba było mieć pod kontrolą.
- Myślisz, że przyjdzie? - zapytał Black nagle, patrząc na mnie dość nieobecnym wzrokiem.
- Wiesz, skoro jeszcze go nie ma...
- Nie on - zirytował się Syriusz, przewracając oczami. - Lily. - dodał ciszej, zajmując się poprawianiem ochraniacza na kolanie z niezwykłą dokładnością. Wzruszyłem ramionami.
- Katie mówiła, że z nią rozmawiała i miały przyjść, więc tak, tak myślę.
Syriusz nie wydawał się przekonany.
***
McGonagall skrzyżowała ręce, patrząc na naszą grupę i nieważne ile razy nas wszystkich przeliczyła, i tak kogoś brakowało.
- Gdzie, na brodę Merlina, jest Jones? - zapytała, wznosząc oczy ku niebu, tak jakby chciała zapytać, dlaczego zawsze musi paść właśnie na nią - kobietę, która nie dość, że musi użerać się z huncwotami od sześciu lat, to w dodatku teraz ma na głowie wybrakowaną drużynę.
Zostało pięć minut do meczu. Zawsze jesteśmy w szatni co najmniej pół godziny wcześniej i Ethan Jones również o tym wiedział, a więc wychodziło na to, że miotła skutecznie go zatrzymała.
Powstrzymałem uśmiech, jednak razem z Jamesem posłaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia. Nagle usłyszeliśmy głośne kroki, a do przejścia między błoniami a boiskiem wbiegł Jones, trzymając w rękach całkowicie zniszczoną miotłę.
- Idźcie na boisko, zaraz do was przyjdziemy - zarządził Potter, a gdy chciałem odejść z resztą drużyny, złapał mnie za ramię, bym został. Po chwili w przejściu stała tylko nasza czwórka.
Popatrzyłem na Ethana, na którego twarzy malowała się mieszanka wściekłości, bezradności i desperacji.
- Potrzebuję jakąś miotłę, mój kot... i nie dało się naprawić, nie wiem - wyrzucał z siebie słowa z prędkością światła. James spojrzał na niego chłodno.
- Do jasnej cholery, czy nie rozumiesz, że zaraz zacznie się mecz i nie mamy gracza?
McGonagall całkowicie zignorowała przekleństwo Jamesa i jedynie stała ze skrzyżowanymi rękami, a usta zacisnęła w wąską linię - a to ostatnie zawsze zwiastowało kłopoty.
- Może coś znajdę w schowku? No przecież musi być jakaś sprawna miotła, nie?
- Lily znalazła tam miotłę, kiedy z Reevesem wywalili cały schowek. I po godzinie poszukiwań. - wtrąciłem się, powtarzając to, o czym usłyszałem od Erica, a mój cichy, spokojny ton zdawał się irytować Jonesa jeszcze bardziej. Uśmiechnąłem się lekko, choć może nie było to zbyt odpowiednie w tej sytuacji - nikt jednak nie zwrócił na to uwagi.
McGonagall wyartykułowała coś pod nosem bezdźwięcznie - po ruchu jej ust domyślałem się, że nie było to nic miłego.
Nigdy nie widziałem jej w takim stanie - nawet wtedy, kiedy przerobiliśmy jej gabinet na basen z kolorowymi kulkami.
A wtedy byłem przekonany, że doprowadzi do wywalenia nas ze szkoły.
- Świetnie, co ja mam teraz zrobić? - zapytał James, a ja w duchu pochwaliłem jego zdolności aktorskie. - Ale i tak nie zagrasz, choćbym miał odwołać mecz. I na żadnym kolejnym też nie zagrasz.
Jones spojrzał na niego z nienawiścią, później popatrzył na nas, szukając wsparcia, a gdy go nie znalazł, po prostu poszedł.
- Gdzie jest Beckett? - spytała nagle McGonagall, jak gdyby nic się nie stało. Posłaliśmy jej zszokowane spojrzenia. - No, ktoś musi zagrać. Nie myślicie chyba, że zagramy bez ściągającego?
Na gacie Merlina, to czyniło cały plan o wiele łatwiejszym. Nawet gdyby Katie jej nie zmusiła do przyjścia, zrobiłaby to McGonagall.
- No, na trybunach gdzieś, z Katie... - wydukał Potter, a McGonagall spojrzała na nas dziwnie, jednak ruszyła w stronę schodów.
Przybiliśmy sobie dyskretnie piątkę, szczerząc się do siebie tak, jakbyśmy wypili cały kociołek eliksiru euforii. Nagle dźwięk kroków kobiety ustał; równocześnie podnieśliśmy na nią wzrok.
Czy ona musiała akurat wtedy się odwrócić?
"Świetnie, wydaliśmy się", pomyślałem, patrząc na jej twarz. Cały plan był genialny, wykonanie było genialne, wszystko po prostu poszło idealnie, a teraz głupia piątka miała wszystko popsuć.
Na cholerne gacie Merlina.
McGonagall spojrzała na nas badawczo, marszcząc brwi. Jej usta zaciśnięte w wąską linię po chwili jednak wygięły się w delikatnym uśmiechu; kobieta odwróciła się i energicznym krokiem skierowała się w stronę schodów po raz kolejny.
- Niczego nie widziałam, nie miałam pojęcia, że coś kombinują, co niby miałam zrobić? A i osobiście uważam, że to czysty przypadek - mówiła bardziej do siebie niż do nas, wspinając się po schodach co drugi stopień. Odprowadziliśmy ją wzrokiem, próbując uporządkować w głowie to, co właśnie się tam stało.
- Cholera, i ona to robi dla nas nawet po tych kulkach w gabinecie. - dziwił się James, gdy McGonagall już całkiem zniknęła nam z oczu.
***
James kilka razy zapukał w drzwi tak mocno, że prawie wypadły z zawiasów.
- Beckett, gotowa?! - wydarł się, a ja akurat naciskałam na klamkę. Otworzyłam z impetem, a gdyby James odpowiednio szybko nie odskoczył od drzwi, zapewne miałby porządnego guza na czole.
- Potter, gotowa! - odpowiedziałam mu równie głośno, choć stał naprzeciwko mnie i uśmiechnęłam się do niego szeroko. James objął mnie ramieniem mocno, ciągnąc w stronę boiska. Szliśmy, a ja niosłam w rękach swoją Kometę 180 i zastanawiałam się, co tu się właściwie wydarzyło.
- Jamsie, ale gdyby poszło nie tak, to nie miej pretensji, nie jestem raczej przygotowana do...
- ...po prostu graj, i tak już jesteśmy spóźnieni - przerwał mi.
Choć jego głos był surowy - jak na kapitana przystało - uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco.
Wyszliśmy na boisko, a ja rozejrzałam się po trybunach, które były zapełnione niemal w trzech czwartych - a jak na mecz towarzyski to było naprawdę dużo. Poczułam, jak z nerwów żołądek zawiązuje mi się w ciasny supełek, ale z drugiej strony byłam szczęśliwa. Może tylko nie minął mi jeszcze szok - w końcu w jednej chwili siedziałam na trybunach, marudząc Katie na swój marny, pozbawiony quidditcha los, a w drugiej przebierałam się, by zagrać w moim pierwszym meczu.
Moim. Pierwszym. Meczu.
Na dryfujące plumpki.
- Hej, Lily! - zawołał ktoś nagle, a ja poznałam głos Erica. Podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. - Nie wiem o co chodzi, ale cieszę się, że nie ma zamiast ciebie Jonesa.
Puścił mnie i przywołał miotłę, a gdy na nią wsiadał, patrzył na mnie z szerokim uśmiechem.
- Ja też nie wiem. - odparłam zgodnie z prawdą, przywołując miotłę. McGonagall w końcu powiedziała mi tylko tyle, że mam zagrać i że nie ma teraz czasu na to, żeby to tłumaczyć. Jones nawalił, ja mam grać. Tyle. Na pytanie, dlaczego nie Elena Lloyd, która przecież brała udział w eliminacjach i była druga, McGonagall przewróciła oczami i westchnęła tak, jakby rozmawiała z nieco przygłupim dzieckiem - dlatego już później nie dociekałam.
- Beckett, dalej! - zawołał Syriusz. Odnalazłam go wzrokiem i gdy już posłałam w jego stronę zdziwione spojrzenie (którego i tak nie zobaczył), wzbiłam się wyżej, by zawisnąć w powietrzu tuż obok niego.
***
Lily spojrzała na mnie, mrużąc oczy. McGonagall mówiła coś z pomocą zaklęcia nagłaśniającego, ale nie słuchałem jej; to i tak była zapewne jakaś nudna gadanina, którą trzeba odbębnić przed meczem. Nic istotnego.
- Zwracaj uwagę na to, co się dzieje na boisku, migdalenie się z Reevesem może poczekać - powiedziałem spokojnym tonem, a nawet zmusiłem się do uśmiechu (szkoda, że wyszedł raczej krzywy grymas), tak naprawdę byłem jednak zirytowany.
- Coś mi umknęło? Potter oddał ci odznakę kapitana? - spytała opryskliwie, unosząc brew.
- Uważaj na ich kleszcze Parkina - zmieniłem temat, uznając, że nie ma sensu kolejna kłótnia - szczególnie tuż przed meczem. Lily na szczęście chyba podzielała moje zdanie, bo nie wracała do tamtego tematu.
- Coś jeszcze? - spytała, a jej głos był już pozbawiony złośliwości.
Popatrzyłem na nią. Mimo wszystko jej mina sugerowała, że nie miała zbytnio ochoty na rozmowę ze mną. Chyba się nawet nie dziwiłem.
- Porskowa. Jak przed eliminacjami.
Skinęła głową i odwróciła się, żeby odlecieć i zająć pozycję.
- Beckett? - wyrwało mi się, zanim zdążyłem się ugryźć w język. Skarciłem się w myślach, po czym zmarszczyłem brwi i odchrząknąłem, żeby nie wyglądać zbyt miło. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę, posyłając mi pytające spojrzenie.
- Dobrze... że jesteś. W sensie, w drużynie. Zamiast Jonesa.
Popatrzyła mi w oczy, a  choć nie odezwała się ani słowem, jej mina jakby złagodniała.
***
Zacisnęłam ręce na rączce miotły, rozglądając się po boisku.
Villon zajęła pozycję naprzeciwko mnie, a ja patrzyłam na nią przez ten krótki moment pomiędzy gwizdkiem a wyrzuceniem kafla w powietrze przez McGonagall. Posłała mi dziwne spojrzenie, a ja uniosłam brwi. Nim poleciałam w stronę kafla, wychwyciłam jeszcze, że ścięła włosy - teraz nie sięgały nawet ramion. Do gry to pewnie dość wygodne, bo ja swoje zawsze musiałam wiązać.
Syriusz przejął kafla i wzniósł się wyżej, sunąc przez środek boiska z szerokim uśmiechem na twarzy. Uwielbiał w ten sposób otwierać mecze, bo zawsze mógł dzięki temu zagarnąć trochę uwagi komentatorów - nie wspominając już o dziewczynach szalejących na trybunach!
Zauważyłam, że Mary zbliżyła się w stronę środka boiska, a z drugiej strony to samo zrobił Davies. Szybko obniżyłam pułap, sunąc na miotle jak najszybciej się dało. Z dołu widziałam, jak ścigający Krukonów szykują się do kleszczy Parkina.
Will przeleciał obok mnie, machając ręką i już po kilku sekundach znalazł się na drugiej części boiska; chciał mi tym zasygnalizować, co zrobimy teraz. Właściwie, nie musiał mi tłumaczyć zbyt wiele, bo na treningach przed eliminacjami ćwiczyliśmy to wszystko mnóstwo razy.
Syriusz nie pozwolił sobie odebrać kafla, mimo że atakowali go z dwóch stron. Trzeci ścigający nagle zaczął lecieć w jego stronę, a Syriusz jakby przyspieszył, co zdezorientowało ich na tyle, że Villon wypadła z toru - co prawda nieznacznie, ale wystarczająco, by Black mógł wydostać się z kleszczy. Wzbił się wyżej, a ja - tak jak na treningach - czekałam na podanie w dół. Chłopak jednak rzucił do Willa, mimo że do niego miał dalej, niż do mnie. Przeklęłam pod nosem, sunąc w stronę połowy Krukonów, żeby móc odebrać już od Williama.
Zapomniał, że tam jestem, czy po prostu uznał, że nie jestem w stanie tego odebrać? Prychnęłam.
"Skoro tak", pomyślałam, próbując powstrzymać falę złości, "to jeszcze zobaczysz".
Zbliżałam się powoli do Willa, ale z prawej strony przysunęła się do mnie Mary, próbując odepchnąć mnie lub po prostu uniemożliwić mi odebranie kafla. Spojrzałam na Harveya, który leciał wyżej. Rozejrzałam się szybko, patrząc, czy jeszcze któryś ze ścigających chce mnie zablokować. Byli jeszcze zbyt daleko. Pochyliłam rączkę miotły do dołu i znów ją wyprostowałam, chcąc wyczuć miotłę. Will wyrzucił piłkę, a ja wzniosłam się tak, by móc złapać kafla. Villon ruszyła za mną; nie wyhamowała w odpowiednim momencie miotły i przepchnęła mnie lekko w bok (choć raczej było to celowe), ale utrzymałam równowagę i ruszyłam w stronę kafla, żeby skrócić czas jego lotu. Złapałam go w ostatniej chwili, zanim Davies - który właśnie do mnie dolatywał - zdążył przechwycić podanie. Skierowałam się w stronę obręczy Krukonów, wznosząc się do góry.
Black leciał tuż obok Villon, która próbowała go prześcignąć, by jak najszybciej znaleźć się przed polem bramkowym i przejąć kafla, a wtedy ja podałam w jego stronę. Mary wyciągnęła ręce, by przejąć podanie, ale Syriusz był szybszy - wyciągnął rękę i złapał piłkę, niemal od razu podając ją do Williama, który akurat do nas dolatywał. Właściwie, chłopak mógł już wtedy próbować zdobyć bramkę. Wtedy jednak chłopak zauważył, że tłuczek szarżuje prosto na niego. Bill i Charles podlecieli do niego i choć Will był już bezpieczny, wykonał szybkie podanie. Łapiąc kafla słyszałam huk tłuczka odbijającego się od pałki.
- Czyń honory! - wydarł się Will, szczerząc się szeroko. Wykorzystałam zamieszanie, obniżając szybko pułap i rzucając kaflem w stronę obręczy od dołu, tak jak robiłam na treningach. Od razu skarciłam się w myślach, bo rzut był za słaby. Spuściłam wzrok, zasmucona, że straciłam taką okazję - gdy jednak znów spojrzałam w stronę obręczy, kafel przelatywał przez nią gdzieś w odległości cala od dolnej krawędzi. Z trybun niosły się radosne okrzyki, brawa i zawiedzione pomruki tych, którzy kibicowali Krukonom.
Potter, który okrążał boisko na mojej Komecie, zwolnił na chwilę i przybił mi piątkę.
- Nie bój się, Lil, trochę mocniejsze rzuty i będzie idealnie - powiedział, uśmiechając się dumnie, po czym poleciał za szukającym Krukonów i dogonił go w ciągu kilku sekund.
***
80-60 dla Krukonów i atmosfera wśród gryfońskich ścigających dość napięta - tak oto rysowała się sytuacja z pięćdziesiątej minuty meczu towarzyskiego Ravenclaw-Gryffindor.
William podał do mnie kafla, a ja przeleciałem ledwie jedną czwartą boiska, gdy dostałem w nogę tłuczkiem. I to tak porządnie - w końcu zabolało dość mocno, mimo grubego ochraniacza.
- Black, wszystko w porządku? - zapytał Eric Reeves, podlatując bliżej i patrząc na mnie badawczo. - Nie mogłem tego odbić, tłuczek zszedł. Dasz radę grać?
- Jasne, przecież tylko mnie drasnął.
Chłopak skinął głową i pospiesznie wrócił na pozycję, pokazując coś Charliemu.
Pałkarze Krukonów jakoś dziwnie podkręcili piłkę, bo gdy tylko Reeves próbował ją odbić, tylko zwolniła i tylko lekko zmieniła tor lotu, na czym niestety ucierpiała moja noga.
Cóż, mnie się nic wielkiego nie stało - w końcu ból można zignorować, a noga nie była mi potrzebna do gry - ale najgorsze było to, że w tym zamieszaniu straciłem kafla. Za Daviesem, który go przechwycił, od razu ruszyli William i Lily.
Właściwie to byłem zły na siebie, bo przez taką głupotę nie powinienem tracić piłki, ale tego dnia nie szło mi chyba zbyt dobrze. Nie mogłem się skoncentrować, w dodatku z Lily nie grało mi się tak lekko, jak przed eliminacjami.
Z kolei Mary nadrabiała błędy, których na początku gry narobiła mnóstwo - wtedy Beckett ogrywała ją bez większego wysiłku. Później jednak, gdy już wdrożyła się w rytm gry, szło jej o wiele lepiej. Raz nawet udało jej się ukraść Lily kafla, co - swoją drogą - doprowadziło Gryfonkę do furii. Przynajmniej dzięki temu odzyskała go w mniej niż pół minuty, ale w sumie zdziwiłem się, że aż tak wytrąciło ją to z równowagi.
Ruszyłem za Williamem i Lily, by móc w razie potrzeby przejąć kafla. Gdy znalazłem się niedaleko nich, Beckett rzuciła do mnie piłkę. Poleciałem w stronę obręczy Krukonów, a gdy zacząłem się wzbijać wyżej, nagle wypadł na mnie McKinley. Ani ja go nie zauważyłem, ani on mnie, jednak ja oberwałem mocniej. Moja miotła przechyliła się tak, że prawie z niej spadłem - gdy udało mi się oburącz chwycić rączkę, wisiałem w powietrzu niemal poziomo. Kafel znalazł się w rękach Krukona, który zaczął lecieć w stronę naszych obręczy.
Na całym boisku rozbrzmiał dźwięk gwizdka, a trybuny dziwnie zamilkły.
- Faul - powiedziała McGonagall. Mimo że zaklęcie nagłaśniające przy jej spokojnym tonie nie działało aż tak dobrze, było ją słychać na całych trybunach. Gdy tylko padło to jedno słowo, na trybunach znów zaczęła się wrzawa.
- Nieprawda, Minervo, przecież widziałaś, że przypadkiem na siebie wpadli!
- A kafel to sam mu się zabrał z rąk?
- Przecież go nie zabrał.
- Oczywiście, że tak! Przecież...
Wtedy Hooch zdjęła zaklęcie nagłaśniające, po czym próbowała zakończyć kłótnię między McGonagall a Flitwickiem. Bez powodzenia. Całe trybuny jęknęły z niezadowoleniem, bo chciały usłyszeć ciąg dalszy tej dyskusji.
Kobieta wzięła gwizdek, by skupić nim naszą uwagę, a po kilku chwilach kafel został wyrzucony ze środka boiska. Tym razem Lily przejęła go od razu, a my asekurowaliśmy ją z Willem. Co prawda zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że Krukoni będą od tamtego momentu uważać bardziej, ale woleliśmy grać nieco ostrożniej.
Nagle z trybun dobiegł zdziwiony okrzyk, a ja dopiero wtedy zauważyłem, że szukający prześcigają się, latając wokół boiska i pomiędzy graczami, co chwilę zmieniając wysokość; Will i ja przybliżyliśmy się do Lily, żeby przypadkiem nie wchodzić Jamesowi w drogę. Lily podała kafla do Harveya, ja wysunąłem się naprzód, jednak nim ten zdążył wykonać kolejne podanie, na boisku rozbrzmiał gwizdek.
James zaczął się drzeć na cały głos. W ręce trzymał złoty znicz; okrążył z zawrotną prędkością całe boisko, trzymając złapanego znicza w wyciągniętej dłoni, a z trybun dało się słyszeć okrzyki radości i wiwaty.
Wylądowaliśmy na murawie, a James podszedł do kapitana Krukonów, Daviesa - i uścisnęli sobie dłonie.

11 komentarzy:

  1. Hej!
    Fajnie, że opisałaś cały mecz tak dokładnie :) Bardzo mi się ten pomysł spodobał. Zrobiłaś coś innego, bo najczęściej gra jest opisana w kilku zdaniach :/
    Tam na końcu wyłapałam powtórzenie, bo aż trzy razy pojawiło się ,,boisko". ,,na boisku rozbrzmiał gwizdek", ,,James zaczął się drzeć na całe boisko" i ,,Okrążył z zawrotną prędkością całe boisko".
    Jupijaj! Lily zagrała! Jupijaj! Tylko teraz musi się przestać kłócić z Syriuszem i nie być zazdrosna o Villon, to wszystko będzie idealnie. Będą grali całkiem po mistrzowsku :)
    Ale Syriusz będzie w końcu z Lily, a Mary niech się wypcha :) Tak, dokładnie :) Tyle mam na ten temat do powiedzenia.
    Powiedz mi, czy ty te nazwy manewrów wymyślałaś sama? Czy gdzieś było opisane?
    No i Gryfoni wygrali! Ale jakby mogło być inaczej :) James przecież jest najlepszym szukającym pod słońcem :) A Syriusz najlepszym ścigającym.
    Fajnie pokazałaś zachowanie McGonagall. Pasowało mi do tej książkowej posaci :) Od razu przypomniał mi się fragment jak Harry został szukającym :)
    A i te przemyślenia Syriusza na początku były po prostu mistrzowskie :) ,,Nie żebym sam zauważył" Zaczęłaś rozdział miłym akcentem :)
    Dobra będę już kończyć. Przepraszam, że tak chaotycznie i zwięźle, ale jest godzina 8:30. 8:30 ROZUMIESZ? Tak wcześnie wstawać...
    Wesołych świąt i dużo jedzenia na stole :)
    (Wcale nie jestem żarłokiem xd)
    Bianka
    zakrecone-zycie-huncwotow.blogspot.com
    U mnie nowe rozdziały

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie powiedziałabym, że tak zwięźle, lubię twoje komentarze właśnie za ich niezwięzłość c:
    Powtorzeniami się zajmę, dziękuję za zwrócenie uwagi, po prostu śpieszyłam się z dodaniem jak już napisałam bo dawno nie dodałam i sobie narzucilam już termin ostateczny xD jak znajdę chwilę to wszystko jeszcze raz sprawdzę.
    Cóż, w sumie nie natknęłam się nigdy na quidditcha u nikogo, ale ja uznałam to za jeden z fajniejszych wątków ever. przecież i tak zawsze cały hogwart żył meczami i ta gra, wieszali na ścianach plakaty ulubionych drużyn, czemu olewać to i pisać parę zdań skoro można trzasnąć tyyle fajnych meczy!
    nazwy manewrów są z "Quidditcha przez wieki", bardzo przydatna książka przy pisaniu o tym - jest tam wszystko c: kiedyś była na chomikuj, teraz już nie.
    No, ścigający niestety punktami przegrali, więc mimo wygranej sporo pracy przed nimi :D
    Z tej McGonagall sama jestem zadowolona, jej postać jest przecudowna. Uwielbiam ten fragment w 7 części, gdzie ożywia posągi i taka ucieszona "zawsze chciałam to zrobić" <3
    hahaha pairing siriusly widzę najlepszy XD <3
    Oj no bo Syriusz ma ważne sprawy ma głowie, jak na przykład wciągnięcie do drużyny jego przyjaciółki, z którą nawet nie gada, a tutaj mu z jakimiś włosami wyskakują XD
    Chyba nie po kolei się odnosiłam do tego co mówisz, ale jest 10:15 i zaraz trzeba lecieć po ostatnie prezenty.
    Również wesołych świąt słońce, dużo żarcia mało tycia <3
    jak tylko znajdę trochę czasu, to do ciebie zajrzę <3



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty się nie pokolei odnosisz do tego, co mówię, ja nie pokolei odnoszę się do rozdziału. Patrz jakie szalone jesteśmy xd
      Wypadałoby przeczytać w końcu Quidditcha przez wieki, ale jakoś nigdy nie mogkam sie za niego zabrac... Pierwsze trzeba skończyć wiedźmina :) Co to sie z tym swiatem porobilo... Nie ma na chomikuj! To skad ja go niby wytrzasne? :( Przeciez zeby kupic go w sklepie bd musiala ruszyc moje cztery litery z kanapy :( Nie no dobra. Az tak leniwa nie jestem.
      Całkowicie się zgadzam! McGonagall jest po prostu idealna, a ten fragment! Tak bardzo go lubie. To samo z ,,weź sobie caiaateczko, Potter"!
      Mam dla niego nawet nazwę! Snilly Czekaj nie... Przecież to bd jak Snape i Lily. Tak nie moze byc... Trzeba dać coś od Beckett. Może Blackett? Od Blacka i Beckett? To jest idealna nazwa! Tak żeby się nie myliło z Evans i Snilly!
      Wciągnięcie do drużyny przyjaciółki? Przyjaciółki? Jesteś pewna, że TYLKO przyjaciółki? Ja tam widzę coś więcej. A to słowo zaczyna się na M, a kończy na Ć.
      Bianka

      Usuń
  3. Mogę na fejsie zarzucić na przykład c: ja czytałam kiedyś całego, teraz sprawdzam jak potrzebuje coś do meczu i nie jestem pewna. z kolei ja jakoś za wiedźmina nie mogę się zabrać, czytałam opowiadania parę lat temu ale teraz jakoś nie wiem :c za to jestem w trakcie grania w dziki gon xd
    McGonagall jest po prostu idealną opiekunką domu, niby surowa, sprawiedliwa, ale jednak nie jest taką... bezmyślną sluzbistka, dla której regulamin to świętość xd
    O kurcze, Blackett w sumie fajne. To teraz mam drugą nazwę na ten pairing, bo Siriusly też wg mnie perf xD jak w ang wersji książki było gdzieś "said Sirius siriusly" xD
    No, Syriusz jest pewien. Przyjaciółka, nawet nie rozmawiają, a on przecież to tylko że względu na drużynę robi! No, tylko żeby nie trenowała z Ericiem, no bo ten, źle ją czegoś nauczy. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sirius Siriusly haha Muszę przeczytać angielską wersję :)
      Właśnie, tylko, żeby z nim nie trenowała :)
      U mnie nowy rozdział :)
      zakrecone-zycie-huncwotow.blogspot.com

      Usuń
  4. Ok. Zacznę od błędów. Masz kropki na końcu dialogu – jest to błąd!
    Poza tym tekst czasami dziwnie przeskakuje do nowej linijki.
    Zachowanie McGonnagal i Flitwicka bezcenne xD Uśmiałam się :)
    Ogólnie nadal nie panuję nad perspektywą. Mylą mi się bohaterowie. Może zrobiłabyś zakładkę z opisem? Nawet bez zdjęć.

    Co do treści. Jakoś nudno było (powiedziała ta, u której można zasnąć podczas czytania). Było jasne,że Gryffindor zwycięży.

    Brakuje mi akapitów czy chociażby odstępów. Ciężko mi się czytało.
    Nie wiem, kto jest z kim, kto jest głównym bohaterem (myślałam, że Lily B.). Będzie trochę akcji?

    Tak, ten kom jest lekko negatywny.
    Sorki ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli kwestia jest skończona, to nie jest to błąd, a nawet kropka musi być.
      Ano przeskakuje, wiem, próbowałam naprawić, ale niezbyt się udało. zakładam, że to wina edytora tekstu w telefonie xd
      dla kogo nudno, dla tego nudno, niemniej wydaje mi się, że skoro zwycięstwo było oparte na zniczu, to raczej losowanie, a nie zwycięstwo? c: cóż, to raczej trzeba poczuć.
      Akapity i odstępy są jak zawsze i u mnie się wszystko pokazuje normalnie, więc nie mam pojęcia o co chodzi.
      A komu główny bohater potrzebny do szczęścia, skoro opisywane są losy wszystkich? c:

      Usuń
  5. Zostałaś nominowana do LBA! :) http://zyj-szczesliwie-nowe-pokolenie.blogspot.com/2015/12/nominacja-do-lba-i.html#more

    OdpowiedzUsuń
  6. Czeeeść :) Nominowałam Cię do LBA :) Zajrzyj do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Witajcie! Chcielibyśmy Ciebie zaprosić do nowego projektu dla młodych pisarzy pt. „Wzór spod pióra”. Projekt polega na tym, że piszemy opowiadania na kreatywne tematy, które wymyślają współautorzy projektu albo czytelnicy. Jeżeli umiesz pisać ciekawe opowiadania i masz bogatą wyobraźnię możesz dołączyć do naszej ekipy! Więcej informacji o naborze znajdziecie w zakładce „O projekcie”.
    Jeśli nie chcesz pisać, to możesz zostać naszym czytelnikiem. Wszystkich czytelników prosimy zawsze o ocenę naszej pracy, dzięki temu możemy się rozwijać literacko. Dzięki twojej ocenie pomagasz nam, więc zachęcamy Cię do komentowania.
    Adres: http://wzor-spod-piora.blogspot.com/
    Serdecznie zapraszamy! Ekipa projektu

    OdpowiedzUsuń
  8. Zapraszam do mnie na nowy rozdział :)
    zakrecone-zycie-huncwotow.blogspot.com
    Pozdrowionka,
    Bianka!
    P.S.: Kiedy nowy u ciebie?

    OdpowiedzUsuń